Robert Steuckers:
Dlaczego powinniśmy być antyamerykańscy?
Kiedy Ameryka
proklamowała w 1823 r. doktrynę Monroego, pragnęła usunąć europejskie
potęgi z Nowego Świata i zastąpić je w Ameryce Łacińskiej. To była
słuszna wojna. Ale nie skończyło się na polityce dominacji w zachodniej
hemisferze, gdzie rozwinięta Północ musi organizować mniej rozwinięte
Południe. Wbrew doktrynie Monroego Ameryka nie przestaje interweniować
na Dalekim Wschodzie i w Europie, przeszkadzając w dokonujących się w
tych regionach procesach integracyjnych.
Z izolacjonizmu Ameryka przeszła do
interwencjonizmu. Kiedy przestała się orientować na tradycyjną oś
rozwojową Północ-Południe, wywołała łańcuch konfliktów między Wschodem a
Zachodem. A przecież wszystkie historyczne sprzeczności między Wschodem
a Zachodem powodowały nierozwiązywalne konflikty, domowe wojny w łonie
cywilizowanych społeczności. Według nas przyszłość nam przyniesie:
- współpracę euro-afrykańską, przy czym Rosja będzie integralną częścią Europy, a strumień imigrantów skieruje się na Południe;
- wspólnotę Pacyfiku, której centrum
stanie się Japonia, a prądy migracyjne i kulturowe również skierują się
na Południe, bez amerykańskiego udziału.
Ameryka jest u nas
Ameryka jest u nas, ponieważ
amerykańskie posunięcia determinują działania naszych państw i wpływają
na naszą dyplomację. Ameryka zawsze wykorzystuje skorumpowane warstwy
społeczne, aby rozciągnąć swoją władzę. Było to ewidentne w Wietnamie
Południowym i od zawsze w Ameryce Łacińskiej. Ale czy nie jest podobnie
również w Europie? Walka z Ameryką oznacza walkę z tymi warstwami
społecznymi, które widzą w ekonomii najwyższą wartość i nie pamiętają,
że w polityce potrzebne są inne wartości niż materialne, a „najwyższa
legitymizacja” spoczywa w pamięci historycznej, a nie w chwilowym
zaspokojeniu. Partia amerykańska skupia tych, którzy utracili poczucie
państwowości i politycznego obowiązku, zmamieni lukratywnymi
możliwościami, na krótką metę pozornie obiecującymi. Tym krótkowzrocznym
politykom musimy przeciwstawić długą pamięć historyczną.
Stany Zjednoczone reprezentują czysto
indywidualistyczną kulturę bez wielowiekowych korzeni. Ten indywidualizm
i ten brak pamięci wpływają rozkładająco na kultury peryferyjne,
pozbawione dwustupięćdziesięciomilionowego „rynku” konsumentów.
Imperializm kulturowy
Na całej planecie kultura wypływająca z
przeszłości ustępuje miejsca sztucznej kulturze, stworzonej za pomocą
psychologicznych chwytów, strzępków mitów i tanich fikcji, nawzajem
wymieszanych. Ta sztuczna kultura nie trafiła do Europy i Azji
przypadkowo, została tam dostarczona celowo. Pamiętamy, że Francja
została w 1948 r. postawiona pod ścianą: albo zgodzi się bez żadnych
ograniczeń na masowy import kulturowych i kinematograficznych produktów
amerykańskich, albo zostanie wykreślona z listy beneficjentów planu
Marshalla. Ameryka, będąc dominującą potęgą, praktykuje kulturowe
etnocydium. Kiedy narody utracą pamięć, staną się bardziej dojrzałe, to
znaczy bardziej zgniłe, czyli gotowe do przyjęcia ersatzu proponowanego
przez Waszyngton.
Ideologiczny mesjanizm
Wykorzenienie pamięci w skali globalnej
stwarza niebezpieczeństwo uniformizacji. Zmniejsza się liczba możliwości
i alternatyw dla ludzkości.
Ameryka wprowadziła ponownie do praktyki
politycznej i dyplomatycznej pojęcie „wroga absolutnego”, którego nie
wystarczy pokonać, ale trzeba również zniszczyć. Wszystkie narody
planety mogą stać się, w zależności od okoliczności, wrogami Ameryki.
Może je spotkać eksterminacja, czyli los Indian, wytrzebionych przez
choroby weneryczne, zanieczyszczony alkohol i kawaleryjskie kule. Europa
XVIII i XIX w., rządzona przez pentarchię (Francja, Anglia, Prusy,
Austria i Rosja), próbowała humanizować wojnę poprzez odpowiednie
traktowanie jeńców, opiekę nad rannymi i chronienie cywilów przed
skutkami konfliktów. Udział Ameryki w światowych konfliktach,
szczególnie w ostatniej wojnie światowej, zaznaczył się masowym
niszczeniem obiektów cywilnych (Drezno, Hiroszima, Hanoi, Panama),
bombardowaniem cofających się kolumn (Kuwejt/Irak), zbiorową śmiercią
jeńców wojennych („umarli z różnych przyczyn”, o których pisze
kanadyjski historyk James Bacque). Ta dehumanizacja wojny jest
bezpośrednim skutkiem mesjanistycznej ideologii amerykańskiej. Kiedy
jakaś osoba, jakaś władza albo potęga polityczna chce posiadać absolutną
prawdę, nie będzie tolerować najmniejszego odchylenia ideologicznego,
najmniejszej przeszkody dla swojej woli. I ona będzie bić. Okrutnie. Bez
respektu dla przeciwnika. Dlatego, że on jest wcieleniem Diabła.
Ekonomania
Nowe ius publicum w epoce mesjanistycznych wojen Stanów Zjednoczonych nadałoby tym wojnom mniej absolutny wymiar.
W momencie kiedy amerykański kapitalizm
wydaje się triumfować, pojawiają się już w jego gmachu szczeliny. W
łonie światowej gospodarki kapitalistycznej rodzą się sprzeczności. Ich
bieguny są krańcowo różne, ponieważ są uwarunkowane kulturową pamięcią,
wbrew niwelacyjnym próbom Waszyngtonu. Pomimo wszystko utrzymuje się
zwartość społeczności japońskich, niemiecka oszczędność i wiele innych
cech narodów nieamerykańskich, choć powierzchownie zamerykanizowanych,
cech świadczących o tym, że narody te myślą o przyszłości i nie
zadowalają się życiem z dnia na dzień. Myślą długoterminowo i individual
choice, ekonomiczny wskaźnik american way of life, nie jest dla nich
wszystkim. Ta stawka na dłuższe okresy, widoczna od kilku dekad,
niezgodna z pragnieniami ‚Reagana i Thatcher, przyniosła już wspaniałe
sukcesy. Japońskie wykształcenie, oszczędnościowy podatek japoński,
skandynawski i niemiecki, wielokierunkowe kształcenie uczniów
niemieckich, wszystkie wartości, jakie daje sięganie słowem do korzeni,
wykazują swoją przewagę nad amerykańską permisywnością, nad ekonomią
opartą na kredycie, nad brakiem inwestycji w kształtowanie osobowości,
nad nieobecnością stabilizujących korzeni. Stany Zjednoczone są
zatroskane, ponieważ amerykańscy studenci wciąż są analfabetami i mówią
coraz bardziej uproszczonym angielskim, wydają więcej niż zarabiają, a
poczucie ograniczoności życia, wywołane brakiem solidnych korzeni,
prowadzi do toksykomanii. I nic tu nie zmienią fanfaronady w Panamie i
Zatoce.
My, Europejczycy, powinniśmy przyjąć
nadreński model kapitalizmu (tak nam doradza Michel Albert w książce
„Kapitalizm kontra kapitalizm”, Kraków 1994, Znak), ponieważ ten model,
pomimo swoich niedoskonałości, zawiera w sobie dążność do kształcenia,
chęć inwestowania w badania i kreatywność, ponieważ wiąże przeszłość z
przyszłością dzięki oszczędności obywateli.
Początkowo ta niekompletna forma
kapitalizmu wzmacnia władzę, bowiem zachowuje cechy, które nie są
liberalne (obowiązek nauki i wychowania) i które są możliwe do
utrzymania jedynie wtedy, kiedy nie będziemy dążyć do szybkich zysków,
tego obciążenia kapitalizmu.
Konkretnie rzecz ujmując, walka z
amerykanizmem oznacza popieranie polityki nakierowanej na oszczędności w
wydatkach, inwestycje w edukację i eurocentralizację źródeł energii. W
ten sposób uzyskamy uzbrojenie niezbędne do przeciwstawienia się
amerykańskim szaleństwom.
Chwila, w której imploduje historyczna anomalia amerykańska, zbliża się powoli, ale nieuchronnie.
Robert Steuckers
Commentaires
Enregistrer un commentaire